Bunt Zniczów

Jak wieczny granitowy bóg w fioletu gęstym morzu,
Utopion, by się nigdy już nie zbudzić w ludzki świat,
Spoczywam ranny w dzikim śnie na gwiazd tragicznym łożu,
A nicość sączy się w mą treść... I podły śmierci gad...


Zabity - pośród gwiezdnych pól - pochodnią nocnych marzeń,
Obracam swoją twarz na Wschód, gdzie nowy wstaje świt.
Wykrwawiam się tysiącem zórz w duszącym słów oparze.
Nie dla mnie świtu jasny blask. Już ból mi nawet zbrzydł.


Gdzieś w Kasjopei ciemny nurt zanurzam swoje ciało,
By wzburzyć w sobie jeszcze raz nieposkromiony gniew!
By jeszcze raz upoić się potęgą bóstw wspaniałą,
A tam, gdzie złoty świeci tron, Wszechświata ponieść śpiew!


Gdzieś w Arkturusa czarnym szkle szaleństwa barw maluję,
Swej wyobraźni mroczną głębią nowy kreślę ryt -
Dla serc czujących to, co ja w tej jednej chwili czuję!
Dla dusz pragnących - tak jak ja - by się dokonał Byt!


W pradawnych myślach wieczny Czas zatacza swoje Koło
I jeszcze raz zaczyna się Materia oraz Duch.
Znów w Końcu jest Początek, Dzień się rodzi Nocy smołą
I znów milcząca Świętość rozpoczyna wszelki Ruch.


Machina Świata wieczna jest i boskie jego prawa.
W zaniku Nyja gasi życie, studzi żywioł wszech,
A Rod podźwiga Niebyt w Jaźń, promienną w swych podstawach!
Błyskają wkoło Znicze gwiazd. Wśród nich mój błyszczy śmiech.


13 sierpnia 2002 r.