Zew Dzikiej Przyrody



To las rozwiera dla mnie
Szumiące przestwory,
To łąka mnie zaprasza
Swymi wonnościami,
Więc wchodzę snem drewnianym
W tajemnicze bory,
Uderzam wiatru ścianą
W chmury nad trawami.


Tu sen się łączy z jawą,
Półświatło z półcieniem,
A chwila nie ma granic
Topiąc się z wiecznością.
Tu echem się rozdzwania
Najcichsze westchnienie
I serce się napełnia
Rozległą miłością.


Spadł deszcz malując pejzaż
Zielonej szarugi
I krople uderzają
O spragnione liście.
Na łące świat przystanął
W zapomnieniu długim
I rozmókł w żywej ciszy -
Trwale i przejrzyście.


Wybrałem się na pomost
Między oba światy
I stoję tak już nie wiem
Sam którą godzinę...
To łąka mnie zaprasza
Cudownymi kwiaty,
To las w mych oczach płynie.
Ja wraz z lasem płynę.


Znów słońce cień rzuciło
Na me cztery twarze.
Gdzieś w głębi przemknął demon -
Polna południca.
A może ja szalony
Tylko sobie marzę
I mokra woń południa
Aż tak mnie zachwyca?


Pierwotnej zew przyrody
W oddalach nacicha
I budzi się z omdlenia
Rozum wytłumiony.
Po chwili w mojej głowie
Myśli tylko słychać.
Opuszczam las i łąkę
W miejskie dążąc strony.


15 maja 2002 r.