Spacer Wśród Widziadeł



Znów powiało od Giewontu ciężkim górskim pyłem...
Skrzą się nici pajęczaste w złotym zadumaniu
I szarżują od południa myśląc o zjednaniu,
A ja nigdy tam nie jestem i nigdy nie byłem...


Głowę stary dąb pochylił przed niebiańskim echem...
Rozpaliły się pochodnie marzeń i nadziei
I wystarczy jedno słowo, by je wiecznie skleić,
A ja rzec już nic nie umiem, jeno parskam śmiechem...


Zaszumiały ciemne bory w wielkiej pradolinie...
Tańczą liście oniemiałe w sennej karuzeli.
Poplątane leśne losy chcą, by je rozdzielić,
A ja, wisząc pod obłokiem, patrzę jak czas płynie...


Runął w dali samowładnie łomot błyskawicy...
Deszcz świetlików rosi pola pachnące świeżością,
Kusi ziemia swych przedwiecznych kształtów wspaniałością,
A ja szukam gwiezdnych znaków w całej okolicy...


Płynie jednomyślna rzeka jak zwierciadło bytu...
Liczne gubią się przestrzenie w wirze wyobraźni
I kłaniają się pomniki mojej ludzkiej jaźni,
A ja jakby nie rozumiem przyczyn ich zachwytu...


Chyba coś mi gdzieś umknęło, chyba coś zgubiłem...
Szukać raczej nie ma sensu, skoro nic już nie wiem.
Znowu kroczę wśród widziadeł pod mglistym modrzewiem,
Chociaż nigdy tam nie jestem i nigdy nie byłem.


25 października 2001 r.