Eros Niewidomy



Wyciągam ręce do pustych zamroczy:
Piach mnie przysypał. Pragnę nieistnienia,
By jeszcze raz się w życie przeobłoczyć,
By dotknąć światła wychynąwszy z cienia.


Nie głos ucicha, lecz bezdźwięk rozbrzmiewa,
A podzwonnymi się przeciera szlaki
Miłość, co w lędźwiach dzikością dojrzewa
I szept, co pragnie choć nikłej poszlaki.


Cisza. Zamglone biernością kotary
Śnią się spóźnionym szeptem melancholii.
W mrokach szaleją otępiałe mary.
W ogrodach więdną szeregi magnolii.


Hałas. Nieznośny krzyk wyśmianych bogów
Niepostrzeżenie rozbił szklane domy.
W śródmiejskie parki, z polnych mknąc rozłogów
Przybieżał demon - Eros niewidomy.


Mrok... mrok poczułem pobladły, wysmukły...
Na brzegach czasu, wśród szklanego huku
Niczym groteska czy parodia kukły
Potknął się Eros na kamiennym bruku.


Nad nim na gzymsie przycupnął gargulec
I krwią spłynęła śniedź na światów dachach.
Coś mnie przeszyło niewymownym bólem.
Leżę, czekając w samotności piachach.


15 maja 2002 r.