Marzanna-Śmiercicha
Na białym śniegu skrwawione pieczęcie.
Nade mną szkarłat nieba i gałęzie.
Gdzieniegdzie jeszcze gasnące lazury
W mrok się wtapiają i w wieczorne chmury.
Dzika świątynia, z dawna zapomniana.
W gęstwinie cierni padam na kolana.
Mojej tęsknoty nic już nie ukoi.
Cisza zapadła - cisza się ostoi.
Z oddali naga nadchodzi dziewica.
To Śmierć-Marzanna oczy me zachwyca.
W mroźne objęcia obojętnej zimy
Bez zawahania razem odchodzimy.
I kiedy przyjdzie błogosławna wiosna,
Pomknie z powietrzem pieśń moja miłosna,
A moje ciało, pchnięte w wodne tonie,
Jak wiecheć słomy razem z nią utonie.
30 lipca 2002 r.